"Każdy nosi w sobie dżumę, nikt bowiem nie jest od niej wolny. I trzeba czuwać nad sobą nieustannie, żeby w chwili roztargnienia nie tchnąć dżumy w twarz drugiego człowieka."
Cieszę się, że wśród lektur szkolnych znajdują się takie perełki jak choćby "Dżuma" Alberta Camus'a. Powieść, lub jak narrator mówi na wstępie - reportaż, parabola. Metaforyczna, dająca do myślenia, można ją odnieść do co dziennego życia. Mnie osobiście urzekła.
Myśl, która pojawiła mi się po przeczytaniu książki, rozpoczęła we mnie przemyślenia nad losem ludzi żyjących w Oranie, a przede wszystkim osób, które przeżyły dżumę. Wielkie tragedie, choroba nasza lub kogoś z bliskich, śmierć kogoś z otoczenia, czy nasze bliskie spotkanie z nią bardzo nas zmieniają. Niszczą nasz dotychczasowy sposób spostrzegania świata. Musimy wszystko budować od nowa, od początku ustalać nasz kręgosłup moralny, hierarchie wartości. Uświadamiamy sobie co tak na prawdę jest ważne w życiu, czy chodzi o to by być bogatym, mieć wszystko, zawsze wychodzić zwycięsko w porównaniach z innymi, czy też może nauczyć się pokory. Dostrzegamy jacy na prawdę są ludzie wokół nas. W obliczu śmierci pozbywamy się wszystkich masek, zahamowań, ujawnia się nasza prawdziwa natura. Doskonale ukazał to w swojej powieści Camus - ludzie zachowywali się niczym zwierzęta, liczyła się dla nich tylko przyjemność obecnej chwili. Opuszczali Boga, który nie spełniał ich wymagań (bo w końcu to my ustalamy co on ma dla nas robić, a nie na odwrót), zaczynali wierzyć wszystkim przepowiednią. Nasze życie musi być uporządkowane. Chcemy wiedzieć o nim wszystko, nie dopuszczamy możliwości, że śmierć może dopaść nas w dowolnym momencie, bez uprzedzenia, bez zapisu w terminarzu.
"Dżuma odebrała wszystkim siłę miłości, a nawet przyjaźni, trzeba to powiedzieć. Miłość bowiem żąda odrobiny przyszłości, a myśmy mieli tylko chwile."
Okazuje się, że miłość do drugiej osoby jest czymś złudnym. W czasach, gdy walczymy o przetrwanie nie istnieje coś takiego jak uczucia do innych osób, skupiamy się tylko na sobie. Czy to przypadkiem nie oznacza , że miłość to tak na prawdę tylko kolejna korzyść dla nas? Kiedy jesteśmy już bezpieczni, nic nam nie zagraża, wyzyskujemy drugą osobę, aby coś zdobyć? Bo czy gdyby miało być inaczej, to czy miłość nie była by potężniejsza od dżumy?
Zastanawiam się jak ciężko musiało być tym wszystkim ludziom wrócić do "zdrowego" świata. Czy po takim przeżyciu można w ogóle wrócić do starego schematu. Kiedy zdobyliśmy prawdziwą wiedzę na temat życia, to jak żyć z ludźmi, którzy jej nie posiadają? Widzimy jak tkwią w pułapkach swoich przyzwyczajeń, stereotypów i masek. Patrzą na świat przez zabrudzone okulary, kiedy nasze zostały już wyczyszczone przez tragiczne wydarzenia. Co wtedy zrobić? Wrócić do błędnych zachowań, czy może rozpocząć bunt przeciwko złemu porządkowi? Tylko czy wtedy zaślepione otoczenie, będące w przewadze liczebnej, nie uzna nas za wariatów? Uzna, że nam odbiło?
Każdy z nas nosi w sobie dżumę. Śpi przyczajona, zaatakuje niespodziewanie. W chwili słabości lub w momencie wielkiej radości. Odbierze to co już posiadamy lub dołoży nam kolejne ciężary. Możemy też nią zarazić innych i tak też robimy. Najczęściej nieświadomi, że naszymi słowami, zachowaniem przenosimy wirusa na osoby z naszego otoczenia. To co nam wydaje się niewinne, nic nieznaczące może doprowadzić kogo innego do śmierci. Za bardzo skupiamy się na sobie, nie dbając o bezpieczeństwo całej grupy. Zapominamy , że o ile łatwo wyleczyć jedną osobę, to przy kilkunastu staje się to problemem. A dżuma tak na prawdę nigdy nie śpi i wciąż poszukuje kolejnych możliwości ataku.
Cieszę się, że wśród lektur szkolnych znajdują się takie perełki jak choćby "Dżuma" Alberta Camus'a. Powieść, lub jak narrator mówi na wstępie - reportaż, parabola. Metaforyczna, dająca do myślenia, można ją odnieść do co dziennego życia. Mnie osobiście urzekła.
Myśl, która pojawiła mi się po przeczytaniu książki, rozpoczęła we mnie przemyślenia nad losem ludzi żyjących w Oranie, a przede wszystkim osób, które przeżyły dżumę. Wielkie tragedie, choroba nasza lub kogoś z bliskich, śmierć kogoś z otoczenia, czy nasze bliskie spotkanie z nią bardzo nas zmieniają. Niszczą nasz dotychczasowy sposób spostrzegania świata. Musimy wszystko budować od nowa, od początku ustalać nasz kręgosłup moralny, hierarchie wartości. Uświadamiamy sobie co tak na prawdę jest ważne w życiu, czy chodzi o to by być bogatym, mieć wszystko, zawsze wychodzić zwycięsko w porównaniach z innymi, czy też może nauczyć się pokory. Dostrzegamy jacy na prawdę są ludzie wokół nas. W obliczu śmierci pozbywamy się wszystkich masek, zahamowań, ujawnia się nasza prawdziwa natura. Doskonale ukazał to w swojej powieści Camus - ludzie zachowywali się niczym zwierzęta, liczyła się dla nich tylko przyjemność obecnej chwili. Opuszczali Boga, który nie spełniał ich wymagań (bo w końcu to my ustalamy co on ma dla nas robić, a nie na odwrót), zaczynali wierzyć wszystkim przepowiednią. Nasze życie musi być uporządkowane. Chcemy wiedzieć o nim wszystko, nie dopuszczamy możliwości, że śmierć może dopaść nas w dowolnym momencie, bez uprzedzenia, bez zapisu w terminarzu.
"Dżuma odebrała wszystkim siłę miłości, a nawet przyjaźni, trzeba to powiedzieć. Miłość bowiem żąda odrobiny przyszłości, a myśmy mieli tylko chwile."
Okazuje się, że miłość do drugiej osoby jest czymś złudnym. W czasach, gdy walczymy o przetrwanie nie istnieje coś takiego jak uczucia do innych osób, skupiamy się tylko na sobie. Czy to przypadkiem nie oznacza , że miłość to tak na prawdę tylko kolejna korzyść dla nas? Kiedy jesteśmy już bezpieczni, nic nam nie zagraża, wyzyskujemy drugą osobę, aby coś zdobyć? Bo czy gdyby miało być inaczej, to czy miłość nie była by potężniejsza od dżumy?
Zastanawiam się jak ciężko musiało być tym wszystkim ludziom wrócić do "zdrowego" świata. Czy po takim przeżyciu można w ogóle wrócić do starego schematu. Kiedy zdobyliśmy prawdziwą wiedzę na temat życia, to jak żyć z ludźmi, którzy jej nie posiadają? Widzimy jak tkwią w pułapkach swoich przyzwyczajeń, stereotypów i masek. Patrzą na świat przez zabrudzone okulary, kiedy nasze zostały już wyczyszczone przez tragiczne wydarzenia. Co wtedy zrobić? Wrócić do błędnych zachowań, czy może rozpocząć bunt przeciwko złemu porządkowi? Tylko czy wtedy zaślepione otoczenie, będące w przewadze liczebnej, nie uzna nas za wariatów? Uzna, że nam odbiło?
Każdy z nas nosi w sobie dżumę. Śpi przyczajona, zaatakuje niespodziewanie. W chwili słabości lub w momencie wielkiej radości. Odbierze to co już posiadamy lub dołoży nam kolejne ciężary. Możemy też nią zarazić innych i tak też robimy. Najczęściej nieświadomi, że naszymi słowami, zachowaniem przenosimy wirusa na osoby z naszego otoczenia. To co nam wydaje się niewinne, nic nieznaczące może doprowadzić kogo innego do śmierci. Za bardzo skupiamy się na sobie, nie dbając o bezpieczeństwo całej grupy. Zapominamy , że o ile łatwo wyleczyć jedną osobę, to przy kilkunastu staje się to problemem. A dżuma tak na prawdę nigdy nie śpi i wciąż poszukuje kolejnych możliwości ataku.
Komentarze
Prześlij komentarz