Wstyd. Poczucie inności, winy. Okropne uczucie. Czujesz się jakby wszystko wokół zgniatało cię. Rzeczywistość próbuje uformować z ciebie papierową kulkę. Poczucie, że zawaliłeś, że mogłeś to zrobić inaczej, lepiej. Czemu tego nie zrobiłeś? Dlaczego jesteś taki jaki jesteś? Dlaczego musisz wyglądać, zachowywać się inaczej? Straciłeś w oczach ludzi siedzących dookoła ciebie.
Dlaczego mam się wstydzić, że mam inną skórę, inny ubiór, moje ciało wygląda inaczej, ciągle zażywam leki, modlę się inaczej? Zachowuję się inaczej. Tego, że Bóg, los, natura, życie poświęciło mi więcej czasu. Nie jestem kolejną, tysięczną, milionową kopią tego samego, idealnego, masowego modelu. Że jestem własnoręcznie wykonany przez jakiegoś stwórcę. Oryginalny. Jedyny w swoim rodzaju. Mam swoje inności. I dobrze mi z nimi. Dzięki nim jestem tym kim jestem. Jestem bardziej człowieczy, poświęcam sobie - swojemu ciału, emocjom, myślom więcej czasu i uwagi. Czuję więcej, złości, że to mi nie pasuje, radości, kiedy z ust innych osób słyszę, że jednak im się podobam. Muszę poznawać siebie i akceptować. To nie jest wcale takie łatwe. To jest cholernie trudne. Muszę zrozumieć, że jestem inny, ale nie jestem gorszy. Jestem sobą.
Któregoś dnia zauważę, że inne osoby też w pewnym momencie życia dopada choroba, tragedia. Ich ciało ulega zmianie. Starzeje się, może doznało jakiegoś uszczerbku. Zaczynają zażywać leki, ukrywać inność pod płaszczami, swetrami, stronić od innych ludzi. Skupiać na sobie. W pewnym momencie to wszystko ich przerośnie. Zaczną szukać ratunku na każdy możliwy sposób. Zaczną szukać Boga, zastanawiać się czy istnieje, czy może pomóc. Tonący i brzytwy się chwyta. Zastanawiać się, czy zdążą go odnaleźć. Czy pomoże. Będą żyć w ciągłym stresie i niepokoju. Co jeżeli to faktycznie koniec?
A ja, z którego nie raz się śmiali, że Go szukam. Jakiejś radości w życiu. Jakiegoś sensu. Że poznaję siebie. Usiądę z nim przy herbacie, porozmawiamy. A kiedy już skończymy, wstaniemy, zasuniemy krzesła i odejdziemy razem. Jak starzy, dobrzy przyjaciele.
Dlaczego mam się wstydzić, że mam inną skórę, inny ubiór, moje ciało wygląda inaczej, ciągle zażywam leki, modlę się inaczej? Zachowuję się inaczej. Tego, że Bóg, los, natura, życie poświęciło mi więcej czasu. Nie jestem kolejną, tysięczną, milionową kopią tego samego, idealnego, masowego modelu. Że jestem własnoręcznie wykonany przez jakiegoś stwórcę. Oryginalny. Jedyny w swoim rodzaju. Mam swoje inności. I dobrze mi z nimi. Dzięki nim jestem tym kim jestem. Jestem bardziej człowieczy, poświęcam sobie - swojemu ciału, emocjom, myślom więcej czasu i uwagi. Czuję więcej, złości, że to mi nie pasuje, radości, kiedy z ust innych osób słyszę, że jednak im się podobam. Muszę poznawać siebie i akceptować. To nie jest wcale takie łatwe. To jest cholernie trudne. Muszę zrozumieć, że jestem inny, ale nie jestem gorszy. Jestem sobą.
Któregoś dnia zauważę, że inne osoby też w pewnym momencie życia dopada choroba, tragedia. Ich ciało ulega zmianie. Starzeje się, może doznało jakiegoś uszczerbku. Zaczynają zażywać leki, ukrywać inność pod płaszczami, swetrami, stronić od innych ludzi. Skupiać na sobie. W pewnym momencie to wszystko ich przerośnie. Zaczną szukać ratunku na każdy możliwy sposób. Zaczną szukać Boga, zastanawiać się czy istnieje, czy może pomóc. Tonący i brzytwy się chwyta. Zastanawiać się, czy zdążą go odnaleźć. Czy pomoże. Będą żyć w ciągłym stresie i niepokoju. Co jeżeli to faktycznie koniec?
A ja, z którego nie raz się śmiali, że Go szukam. Jakiejś radości w życiu. Jakiegoś sensu. Że poznaję siebie. Usiądę z nim przy herbacie, porozmawiamy. A kiedy już skończymy, wstaniemy, zasuniemy krzesła i odejdziemy razem. Jak starzy, dobrzy przyjaciele.
Komentarze
Prześlij komentarz