W przerwie między wstawaniem, a powracaniem do łóżka możemy nie zauważyć wszystkich dziejących się dookoła zdarzeń. Biegnąc od jednej rzeczy do drugiej, koncentrujemy całą naszą uwagę na aktualnym zadaniu. Mówisz "cześć". Nie dotarło do mnie. W moim umyśle prym wiedzie szalone pędzenie do przodu.
Staram się być uważnym w codziennym życiu. Zachowywać złote zasady buddyjskich medytacji, nie za bardzo je praktykując. Niestety wychodzi mi to średnio. Będąc trochę roztrzepanym wystarczy, że zapomnę hasła do drugiej skrzynki mailowej i nagle odkrywam tam złoża maili nieodczytanych. Uczucie pojawiające się wtedy nie należy do najprzyjemniejszych. Chęć bycia tym, który zawsze widzi drugą osobę i ma czas, by z nią porozmawiać, trochę się rozmywa. Bo jak to być takim i nie być jednocześnie. Dualizm egzystencjalny - pragnienia nie zawsze idą w parze ze stanem faktycznym. Ja realne w odwiecznym konflikcie z Ja oczekiwanym. Owszem chęć jest potrzebna. To ona wzbudza w nas motywację do zmiany. Wymaga jednak jeszcze kolejnego kroku - wprowadzania tych zmian do codziennego życia. A z tym bywa różnie.
Zabieganie bywa również często ulubionym sposobem usprawiedliwiania. Wydaje się pasować idealnie do tej roli. Ukazuje nas jako osobę zapracowaną, artystę będącego pod ciągłym wpływem weny, spędzającego każdą możliwą chwilę przed płótnem, czy też człowieka po prostu spełniającego oczekiwania życia. Mam ostatnio poczucie, że argument ten świadczy jednak tylko o naszej nieumiejętności gospodarowania czasem, dlatego staram się go uśmiercić, aby nie miał już okazji paść z moich ust. Giń szkarado! Mam nadzieję, że nie jest on bytem nieuśmiercalnym.
Na szczęście bywają momenty, w tym naszym okropnym zabieganym życiu, kiedy możemy w końcu na chwilę przystanąć. Stwierdzić, że w sumie to nie muszę wstawać dziś z tego łóżka i odwracając rutynowy proces, przykryć kołdrą, zamiast się jej pozbywać. Ostatnio dociera do mnie jak bardzo potrzebne są takie dni. Mam tendencję do włączania u siebie trybu musu ciągłego czegoś robienia i po dłuższym w nim funkcjonowaniu, dochodzę do wniosku, że ani do efektowne, ani sprawiające radość. Pragnąc cały czas robić coś interesującego, ta interesewność gdzieś po drodze się gubi. I zostaje się samemu pośród tysiąca pomysłów. Powoli zasypują swoim ciężarem, odcinając dopływ życiowego tlenu, zwanego frajdą z tego co się robi. Na szczęście człowiek mądry po szkodzie. Pytaniem pozostaje jednak, na jak długo.
Staram się być uważnym w codziennym życiu. Zachowywać złote zasady buddyjskich medytacji, nie za bardzo je praktykując. Niestety wychodzi mi to średnio. Będąc trochę roztrzepanym wystarczy, że zapomnę hasła do drugiej skrzynki mailowej i nagle odkrywam tam złoża maili nieodczytanych. Uczucie pojawiające się wtedy nie należy do najprzyjemniejszych. Chęć bycia tym, który zawsze widzi drugą osobę i ma czas, by z nią porozmawiać, trochę się rozmywa. Bo jak to być takim i nie być jednocześnie. Dualizm egzystencjalny - pragnienia nie zawsze idą w parze ze stanem faktycznym. Ja realne w odwiecznym konflikcie z Ja oczekiwanym. Owszem chęć jest potrzebna. To ona wzbudza w nas motywację do zmiany. Wymaga jednak jeszcze kolejnego kroku - wprowadzania tych zmian do codziennego życia. A z tym bywa różnie.
Zabieganie bywa również często ulubionym sposobem usprawiedliwiania. Wydaje się pasować idealnie do tej roli. Ukazuje nas jako osobę zapracowaną, artystę będącego pod ciągłym wpływem weny, spędzającego każdą możliwą chwilę przed płótnem, czy też człowieka po prostu spełniającego oczekiwania życia. Mam ostatnio poczucie, że argument ten świadczy jednak tylko o naszej nieumiejętności gospodarowania czasem, dlatego staram się go uśmiercić, aby nie miał już okazji paść z moich ust. Giń szkarado! Mam nadzieję, że nie jest on bytem nieuśmiercalnym.
Na szczęście bywają momenty, w tym naszym okropnym zabieganym życiu, kiedy możemy w końcu na chwilę przystanąć. Stwierdzić, że w sumie to nie muszę wstawać dziś z tego łóżka i odwracając rutynowy proces, przykryć kołdrą, zamiast się jej pozbywać. Ostatnio dociera do mnie jak bardzo potrzebne są takie dni. Mam tendencję do włączania u siebie trybu musu ciągłego czegoś robienia i po dłuższym w nim funkcjonowaniu, dochodzę do wniosku, że ani do efektowne, ani sprawiające radość. Pragnąc cały czas robić coś interesującego, ta interesewność gdzieś po drodze się gubi. I zostaje się samemu pośród tysiąca pomysłów. Powoli zasypują swoim ciężarem, odcinając dopływ życiowego tlenu, zwanego frajdą z tego co się robi. Na szczęście człowiek mądry po szkodzie. Pytaniem pozostaje jednak, na jak długo.
Komentarze
Prześlij komentarz